6.Swietlistość


Maluję las wypełniony słońcem.

  
 
Pierwsze kroki są nieporadne, na pozór niedbałe, ale to one przecież 
decydują o późniejszej, dopełniającej się całości. Robię szkic, w którym zamieszczam poszczególne, najistotniejsze punkty obrazu. 
Uwzględniam plan pierwszy, drugi i dalszy. Przeznaczam miejsce dla 
światła.
Wiem, że mój szkic przypomina bohomaz, ale  dla mnie jest piękny.
 
 




Obserwuję przy tym, jak farba napełnia mój las światłem, jak ożywa, 
staje się mglista, ale nie taka rozszczepiona i uduchowiona. Cierpię.

Są takie momenty, w których tracę zapał. Myślę wtedy: po co to wszystko, 
moje obrazy są do niczego, nigdy nie uda mi się namalować fragmentu cudownego, stworzonego przez Boga świata w taki sposób, w jaki sama 
się nim zachwycam.



 
Ale potem przychodzi refleksja, że przecież nie o to chodzi.  
Dokonuję transformacji czyli przetwarzania, uzyskiwanych przez  
sygnały w mózgu danych. Ja niczego nie tworzę, tylko odtwarzam  
i robię to w taki właśnie, a nie inny sposób.



Po prostu przekazuję z miłością własne postrzeganie podziwianego przeze 
mnie piękna. Chcę zatrzymać wybrany fragment rzeczywistości. 
Przedłużyć jego czasowość. Nasycić się nim.




Tu las jest już wyraźniejszy, żywszy, wydobyty. 
 



      Teraz jeszcze korekta światła, pragnę, żeby współgrało z drzewami,
      chowało się za nie.
 
 


              Efekt finalny.